
Wystartowałem z tym blogiem, bo wydawało się, że kiedy jak nie teraz, gdy zmuszeni do siedzenia w domach, potencjalni odbiorcy zaczną się zabierać za nowe rzeczy lub realizować z dawna odkładane plany; że koronawirus będzie dla podcastów świetnym czasem. Rzeczywistość zdaje się to wrażenie błyskawicznie weryfikować, ale po dwóch tygodniach w domu nie powinienem być specjalnie zaskoczony. Sam mam na słuchanie dużo mniej wolnych „slotów” w ciągu doby. Przede wszystkim dlatego, że z planu dnia zniknęły dojazdy i kolejki. Owszem, słucham podcastów także w domu, na przykład w czasie gotowania czy sprzątania. Ale w ostatnich dniach rzadko bywa tak, że wykonuję te czynności w samotności. A pozostali domownicy, całkiem słusznie, gonią mnie za odcinanie się słuchawkami od otoczenia. Podcastów – w przeciwieństwie do seriali – nie da się też za bardzo słuchać wspólnie.
Osobna sprawa, to same podcasty. Miałem zaraz na początku przygotować wpis o moim zestawie codziennych audycji newsowych, które składają się na poranną „podcastówkę”, ale zorientowałem się, że w tej chwili prawie wszystkie są o wirusie, a ja pomijam większość odcinków. Trudno w takim momencie zachęcać kogoś z czystym sumieniem, by sobie któryś z nich dodawać.
Nawet satyryczne nie śmieszą tak, jak zwykle, jeśli w dużej mierze są o tym, że autor siedzi w domu i mierzy się z tym, co jego odbiorcy. Ulubionego podcastu o piłce nożnej też Wam w tej chwili nie będę polecał, bo choć jego autorzy dwoją się i troją, żeby wciąż wypełnić dwie godziny w tygodniu sportem, na przykładając oglądając i analizując stare mecze, to jednak nie o to w tym chodzi, nie za to go lubię i nie do tego chciałbym Was ewentualnie przekonywać.
Ogólnie raczej przykra niespodzianka.